Jestem typem lenia, zwłaszcza w kuchni. Jeśli mogę zrobić smaczne bułeczki, które nie wymagają ode mnie zbyt dużo pracy, to to jest to! Zwłaszcza, jeśli jest to niedzielny, słoneczny poranek.
Posiłkowałam się przepisem, który znalazłam w książce Pieczywo Siostry Marii. Zmodyfikowałam go do swoich potrzeb. Dodałam mniej mąki, cukru, pominęłam rodzynki.
Potrzebujemy:
ok. 3 szklanek mąki
1 szklanka mleka
1/2 kostki masła (ja dałam 113 g, uznałam, że chodzi o starą miarę – 225g) roztopionego, ostudzonego
cukier (ja dałam stewię, ilość zależy od tego jak słodkie chcemy, ja dodałam 2 łyżeczki do zaczynu)
szczypta soli
1 łyżka drożdży
Mleko do posmarowania bułek+cukier do posypania, dowolnie można posypać makiem, sezamem, otrębami
Pieczemy:
Z mleka, drożdży i cukru zrobiłam zaczyn. Odstawiłam go do wyrośnięcia.
Do miski przesiałam mąkę, dodałam sól, wlałam zaczyn i zaczęłam zagniatanie ciasta mikserem. Na koniec powoli wlewałam letnie masło. Ciasto zagniatałam to momentu aż nie przykleja się ani do rąk, ani do misy czy do blatu. Odłożyłam je w ciche miejsce i czekałam aż podwoi objętość. Po tym czasie ciasto podzieliłam na równe części i zakręciłam bułeczki. Znów je odłożyłam na chwilę, żeby urosły. W międzyczasie nastawiłam piekarnik na 190 st C. Wyrośnięte bułeczki (mniej więcej podwoją objętość) posmarowałam mlekiem i posypałam brązowym cukrem. Piekłam je aż zbrązowiały – około 20 min.
Smacznego!